Matii, a co uważasz o mojej autorskiej teorii dietetycznej, że to co nam smakuje/nie smakuje przeważnie też plusowo lub minusowo wpływa na nasze zdrowie, samopoczucie etc. ?
Na przykład w moim przypadku:
- należę do wąskiego grona ludzkości, któremu najzwyczajniej w świecie nie smakuje kawa. Na siłę mogę jedynie wypić jakąś porządną z ekspresu, ale tylko i wyłącznie z mlekiem. No i - zawsze mnie przeczyszcza po kawie i niezbyt dobrze się czuję.
- to samo z wątróbką, nienawidzę jej, była mi w dzieciństwie nie raz wciskana przez mamusię, aż do momentu, kiedy się porzygałem przy rodzinnym stole.
- tłuste mięso, z skórą (kurczak słabo przypieczony, golonko) - nigdy mi nie smakowało i zawsze do tego ból brzucha.
-grzyby, to samo.
Z kolei na plus:
uwielbiam jajka pod każdą postacią i zawsze jak sobie strzelę jajecznicę na śniadanie, to mam zajebistego kopa energii i poprawione samopoczucie.
Od dziecka uwielbiałem płatki z mlekiem, zawsze po nich jestem jak po energetyku.
I tak właściwie nie kojarzę nic, co by mi jako tako smakowało, a źle bym się po tym czuł.
A najlepiej się czuję, jak sobie strzelę obiad w jakimś bistro na wagę, co sobie wezmę trochę tego, trochę tamtego, z wszystkich rzeczy, które mi smakuję.
Podsumowując - wg mnie, nasz organizm jest "jednym organizmem"

w sensie: wszystko jest ze sobą połączone. Czyli nasze kubki smakowe już reaguje pozytywnie lub negatywnie na to, na co potem żoładek i reszta organizmu też zareaguje pozytywnie lub negatywnie.
Dostanę za tę teorię jakąś nagrodę nobla czy coś?
